Każda podróż ubogacona zobaczeniem jakiegoś „naj” lub czegoś „jedynego” wzbudza większe zainteresowanie i satysfakcję. Moi znajomi z bardziej zachodnich części kraju żartują nieraz sobie, że siedzę prawie na Ukrainie lub Białorusi. Nie obrażając rzecz jasna naszych szanownych sąsiadów, bo to piękne kraje (nawiasem mówiąc oba są na moim celowniku podróżniczym na „po pandemii”). Trzeba jednak wiedzieć, że Lublin dopiero od 1945 roku jest na wschodzie Polski. Wcześniej, jak spojrzymy na większość historycznych map, miasto to było w centralnej części kraju. No, ale nic, od pojęć typu „Daleki Wschód”, „Polska B” czy „Ściana Wschodnia” chyba jeszcze długo nie uciekniemy. Tym razem pojechałem zatem poszukać tego „Dalekiego Wschodu”, najdalszego jaki mamy w kraju, żeby faktycznie móc powiedzieć, że na nim jestem. Nie przedłużając więc: przed Państwem najdalej wysunięte na wschód miasto, najdalej wysunięta na wschód miejscowość oraz najdalej wysunięty na wschód punkt w Polsce. Dalej, bez przekroczenia granicy, już się po prostu nie da.
Hrubieszów. Pierwowzór Hrubielowa z telewizyjnego serialu Plebania. Miejsce urodzin Bolesława Prusa. Miasto liczące około 17 tysięcy mieszkańców, za to pod względem powierzchni największe w byłym województwie zamojskim. Większe nawet od Zamościa – o kilka kilometrów kwadratowych. Wreszcie – to najdalej wysunięte na wschód miasto w Polsce. Ot, parę ciekawostek.
Dojazd tutaj jest o tyle przyjemny, że jak zjedzie się już z trasy Lublin – Zamość, to ruch jest niewielki. Po drodze można zatrzymać się w Wojsławicach, na urokliwym Rynku. Do zobaczenia są tutaj kościół parafialny św. Michała Archanioła z XVI wieku, Nowa Synagoga oraz cerkiew św. Proroka Eliasza wraz z dzwonnicą. Po krótkim zwiedzaniu, gdy pogoda dopisuje, jest to dobry moment na lody.
Hrubieszów, od strony lubelskiej, wita nas szeroką arterią, która sugerowałaby, że właśnie wjechaliśmy do znacznie większego miasta niż w praktyce to ma miejsce. Zanim jeszcze wjedziemy do centrum, na pierwszy rzut kościół MB Nieustającej Pomocy, wybudowany na początku XX wieku jako cerkiew. Obok znajduje się okazały Browar Sulewski.
Czas na właściwe zwiedzanie. Z parkowaniem w Hrubieszowie nie ma problemu, do wyboru, do koloru. Centrum objeżdża się jednokierunkową ulicą. Zostawiamy auto w cieniu, pod Muzeum im. Stanisława Staszica. Zespół dworski Du Chateau, w którym mieści się placówka, został wybudowany pod koniec XVIII wieku. Największym skarbem miasta jest jednak Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny. To jedyna 13-kopułowa cerkiew prawosławna w Polsce oraz jedna z dwóch na świecie. Zbudowana w stylu bizantyjsko-rosyjskim.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się barokowy kościół parafialny św. Mikołaja. Gdy tu jesteśmy, akurat w środku odprawiana jest msza.
W trakcie spaceru w kierunku saktuarium MB Sokalskiej, trafiamy na piękne, rozległe łąki nad rzeką Huczwą. Akurat ktoś kajakami płynie – to musi być do tego świetne miejsce.
W końcu, nie mogąc początkowo znaleźć wejścia na górkę, docieramy do sanktuarium – kościoła św. Stanisława Kostki. To dawna barokowa cerkiew unicka, następnie prawosławna, a od 1918 kościół rzymskokatolicki. Znajduje się tu kopia obrazu Matki Bożej Sokalskiej.
Obchodząc centrum, robimy przystanek w parku przy HOSiR. Później powrót do samochodu przez osiedla i jeszcze ostatni rzut oka na piękną cerkiew.
Wyjeżdżamy. Hrubieszów faktycznie jest bardzo duży pod względem powierzchni. Po drodze, na drugim końcu miasta, odbieramy zamówioną pizzę i jedziemy z nią szybko na wieżę widokową w Gródku. W międzyczasie diametralnie zmienia się pogoda. Parkujemy i wchodzimy na szczyt wieży. Ta, na szczęście, jest zadaszona – tutaj łapie nas burza. Leje. Strasznie leje, a co gorsza mocno wieje i ten deszcz zawiewa pod nasze zadaszenie. Wszystko wynagradzają jednak kapitalne widoki na Zachodniowołyńską Dolinę Bugu i… przywieziona pizza. W gruncie rzeczy, jeśli tego dnia miał nas złapać deszcz – to był najlepszy moment.
Tutejszy obszar Natura 2000 ma za zadanie chronić murawy kserotermiczne (obszar z roślinnością ciepłolubną, stepową). Podobną, ciepłolubną roślinność widziałem już wcześniej w rezerwacie przyrody „Stawska Góra” podczas mojej wycieczki na Polesie i do Chełma. W oddali (choć na zdjęciu niżej to tylko punkcik) widać most na Bugu, którym pociągi przekraczają granicę z Ukrainą. Urzekające, sielskie widoki. Zegarek sam z siebie zaczyna tykać wolniej.
Deszcz odpuścił, a my już napatrzeni i najedzeni, więc podjeżdżamy kilometr czy dwa pod Pałac w Czumowie. Eklektyczny budynek znajduje się na skarpie Bugu. Zaraz za nim rzeka, a za rzeką – Ukraina. Wokół cisza, spokój i jedno wielkie nic. Ale to takie pozytywne nic.
Teraz trochę się cofamy i jedziemy z powrotem do Gródka. Po drodze mijamy rentgen kolejowy, bardzo ciekawe miejsce, w którym prześwietlane są pociągi wyjeżdżające za wschodnią granicę lub wjeżdżające do kraju. W Gródku z kolei interesuje nas gród „Wołyń” nad Huczwą. Grodzisko stanowi pozostałość historycznego grodu, jednego z tzw. Grodów Czerwieńskich. Tutaj także sielankowy krajobraz, kolejny godny polecenia punkt widokowy, tym razem na beztroskie łąki i pola nad sennie snującą się niżej Huczwą.
Minimalnie się znowu cofamy i wjeżdżamy na krajową „74”. Kierunek: Zosin. Najdalej wysunięta na wschód miejscowość w Polsce. Chociaż – czy na pewno? Ale o tym za chwilę, ponieważ po drodze stajemy w Strzyżowie. Jak ktoś już tędy jedzie, polecam zatrzymać się na chwilę i zobaczyć tę miejscowość, żeby uświadomić sobie, że takie miejsca to też Polska. Nie sposób opisać specyficzności Strzyżowa. Formalnie to wieś, chociaż spełnia rolę miasteczka, mimo, że nie jest nawet siedzibą gminy. Są tu obok siebie zarówno porobotnicze bloki z wielkiej płyty (od cukrowni), jak i stare, wiejskie domki, a także ogródki działkowe (takie RODy, jakie znamy z miast). Wszystko to wokół… Morskiego Oka. Nad staw z wysepką, bo o nim mowa, gdy byliśmy, zeszła się chyba cała miejscowość. I łowiła ryby. Tutaj nie da się mieszkać nie łowiąc ryb. Oczywiście tak dla przyjemności. Z drugiej strony, czy są tu inne atrakcje na co dzień? Poczułem się jakbym teleportował się do zupełnie innego kraju. Nie wiem, czy choć część rzeczy, które opisałem, oddaje to zdjęcie niżej.
Z zabytków znajduje się tutaj Pałac Lubomirskich (w rękach prywatnych, można z zewnątrz z pewnej odległości zobaczyć) oraz drewniany kościół Narodzenia NMP.
Kontynuujemy przemieszczanie się w kierunku wschodnim i wreszcie ukazuje się ta tablica. Zosin. Najdalej wysunięta na wschód miejscowość w Polsce. A przynajmniej tak podaje Internet. Jednak w momencie, gdy w Zosinie skręcimy na północ w drogę wojewódzką nr 816 to po 100, może 200 metrach trafimy na tablicę Łuszków. I to stąd wędruje się do najdalej wysuniętego punktu w kraju. Sporną kwestią jest z kolei najdalej wysunięty dom. Albo jest to ten, przy którym schodzi się z drogi, by dojść do najdalej wysuniętego punktu, albo ten w Zosinie przy skrzyżowaniu drogi 74 z 816. Zabudowań przejścia granicznego nie liczę.
W razie czego, pamiątkowe zdjęcia robimy z każdą możliwą tablicą, po czym wyruszamy na wyprawę do mitycznego słupka granicznego nr 903 – najdalej wysuniętego na wschód. Mijamy patrol straży granicznej. Droga jest prosta (idzie się szutrówką) do momentu dojścia do rzeki. Tutaj trzeba jednak odbić w lewo. Idziemy polem. Po drodze, po stronie ukraińskiej, widać stalowy most kratownicowy na rzece Ług, która w tym miejscu wpada do Bugu.
Nikt nie zrobił z tego miejsca atrakcji turystycznej, więc przygodą jest już samo dotarcie do celu. Ale udaje się! Jest! Stajemy przy słupku nr 903 i patrzymy na leniwie płynący dołem Bug – po drugiej stronie jest już Ukraina. Mamy przynajmniej pewność, że nie przekroczymy przez przypadek granicy, bo jedyny sposób by to zrobić, to mieć łódkę, albo przepłynąć wpław.
Powrót polami do samochodu. Cokolwiek nie zrobimy, będziemy przemieszczali się na zachód. W międzyczasie trochę kropi. Dojeżdżamy do stolicy tutejszej gminy i zarazem naszej ostatniej na dziś atrakcji – Horodło. Tutaj obok siebie znajdują się barokowy, murowany kościół św. Jacka oraz drewniany kościół św. Mikołaja i Podwyższenia Krzyża Świętego – a jakżeby – dawna cerkiew unicka. We wsi znajduje się także grodzisko oraz Wały Jagiellońskie nad Bugiem, a na Rynku dwa zabytkowe lwy z XVIII wieku.
Nas jednak bardziej interesuje Kopiec Unii Horodelskiej. To ostatni punkt widokowy na trasie, a zarazem ostatni punkt dzisiejszego programu. W 1413 roku w Horodle została zawarta unia polsko-litewska, decydująca o dalszych losach obydwu narodów. Potwierdzała ich wspólną politykę, wprowadzała instytucję wielkiego księcia na Litwie wybieranego przez króla Królestwa Polskiego za radą i wiedzą bojarów litewskich oraz panów polskich, wspólne sejmy i zjazdy, a litewską szlachtę katolicką zrównała z polskimi rodami.
Przejazd powrotny wzbogacony jest atrakcją w postaci zachodu słońca nad podlubelskimi polami. Z kronikarskiego obowiązku na zakończenie notuję, że jedyny powiat w województwie lubelskim, w którym nigdy wcześniej nie byłem nawet przejazdem, został zaliczony. Wraz ze swoją stolicą – Hrubieszowem. Jestem pod wrażeniem tutejszego klimatu, krajobrazów i zabytków. Mogę z czystym sumieniem polecić taką wyprawę, szczególnie dla osób ceniących sobie ciszę, spokój i mniej oczywiste atrakcje poza głównymi szlakami.