Niedziela, 5 maja 2019. To był dzień przede wszystkim na odpoczynek, aklimatyzację i rozmowy. Zatem i wpis będzie krótki, bowiem skupię się tak na prawdę na jednym wydarzeniu.

Niedzielna Msza. Tomek będzie odprawiał. Byłem wcześniej. Rozmawiamy w kościele na dobrych parę minut przed rozpoczęciem nabożeństwa o dalszych planach. W końcu Tomek musi iść na zakrystię, lecz wcześniej daje mi jeszcze instrukcję:

-Siądź tutaj, będziesz mieć najlepszy widok.

I wskazuje mi miejsce za ławkami, na krześle. Kościół jest na planie krzyża, miałem siedzieć w wewnętrznym narożniku, w takim miejscu, że faktycznie jestem stosunkowo blisko prezbiterium i jednocześnie widzę zarówno nawę główną, jak i boczne.

-Ty lepiej znasz kościół – odpowiedziałem i usiadłem zgodnie z propozycją.

Jakże groteskowo jest dziś wspominać, że wtedy jeszcze się cieszyłem, że Tomek pomyślał o tym, bym miał jak najlepszy odbiór liturgii. A to była guzik prawda, Tomek owszem, pomyślał, ale o czymś zupełnie innym…

W trakcie kazania, Tomek, stojąc na środku kościoła z mikrofonem, mówi, że chciałby na początku kogoś przedstawić. Wskazuje ręką na mnie i dodaje, że przyjechał w odwiedziny jego przyjaciel z Polski, po czym przez mikrofon prosi mnie, żebym wstał i pomachał ręką. Nie dowierzam swoim uszom, ale fakty są nieubłagane: wszystko co Tomek powiedział, mimo, że po angielsku, zrozumiałem. Myślałem, że się zapadnę pod ziemię. No ale wstałem, co miałem zrobić? Pomachałem nieśmiało prawą dłonią i szybko usiadłem z powrotem. Ale to nie koniec, Tomek dopiero zaczął przedstawienie! Zaczyna opowiadać, że przyjechałem z Polski, ale przede wszystkim, że jestem „young, rich and single…” i dodaje (celowo piszę w oryginale, po polsku tych słów bym tu nie strawił): „maybe he will find a wife here?” Szczęka mi opadła, a – co gorsze – ludzie wyglądali na żywo zainteresowanych. Na koniec Tomek uczy ludzi powiedzieć po polsku „jak się masz?” i instruuje, żeby tak do mnie zagadać po Mszy…

Powiem szczerze, że choć tego się nie spodziewałem, to faktycznie po zakończeniu liturgii gros ludzi do mnie podeszło. Niektórzy rzucali tylko jak pani celnik z lotniska „Enjoy your time in US” (z tą różnicą, że byli przy tym uśmiechnięci), inni zagadywali „How are you?”, ale byli też tacy, którzy pytali gdzie mieszkam, co już widziałem, jakie mam plany i jak mi się podoba. I ta radość w ich oczach, gdy mówiłem, że polubiłem Stany. Szczęście w nieszczęściu, od czasu kazania miałem chwilę, by się mentalnie na te rozmowy przygotować. W gruncie rzeczy było bardzo miło 🙂

Po fakcie zastanawiam się tylko, jaką reakcję wiernych w Polsce wywołałaby podobna sytuacja. Czy też, tak jak Amerykanie, każdy po kolei podchodziłby do gościa zza granicy zamienić dwa słowa czy choćby życzyć udanego pobytu?

A Tomek sobie tego dnia nazbierał. Miał szczęście, że to się działo w kościele 🙂

Po południu, razem z Liz, jej koleżanką i Tomkiem udaliśmy się do restauracji na dinner (co słowniki tłumaczą jako obiad, ale w Polsce brak jest jego odpowiednika w tradycyjnej 3-posiłkowej gamie – w praktyce mówimy o takiej obiadokolacji). W zasadzie to raczej zostaliśmy zaproszeni z okazji mojego święta jutro. I nie, to nie będzie ten drugi dzień bez frytek. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, żeby ich unikać. Chcąc zjeść coś niewielkiego, podczas gdy wszyscy zamawiali steak w różnej formie (porcje były nie do przejedzenia), ja wybrałem na początek (i, jak się okazało, na koniec, bo ta przystawka mi wystarczyła) frytki zapiekane z boczkiem i serem. Do tego, żeby było po amerykańsku, Budweiser.

Po tym weekendzie wreszcie poczułem, że choć trochę czasu spędziłem nie w biegu, ale na integracji, rozmowach i smakując nieco tutejszą kulturę, kulinaria i styl życia 🙂

Jutro poniedziałek i dzień na pewien sposób szczególny. W kontekście organizacyjnym – powrót do zwiedzania i dłuuugi maraton turystyczno-krajoznawczy. I na horyzoncie nie tylko Nowy Jork. Więc jeśli ktoś czyta moje wpisy (za co ogólnie podziwiam!), ale z nastawieniem na opisy miejscówek, to przepraszam za te dwa dni przerwy, poprawa już jutro!

PS: z braku zdjęć nadających się do publikacji z tego dnia, wrzucam kontakt. Niech i on poczuje się sławny. W Ameryce są inne gniazdka i wtyczki, inne jest też napięcie (110 V) i częstotliwość (60 Hz). Nie ma zatem opcji korzystać z prądu bez adaptera, warto sprawdzić też urządzenie pod kątem wymaganych parametrów zasilania. Ja korzystam tylko z ładowarki do telefonu, powerbanka i aparatu oraz zasilacza do laptopa, a te są standardowo dostosowane do napięcia i częstotliwości zarówno europejskich, jak i amerykańskich.

udostępnij:
Maciek American Dream, świat