14 maja 2019. Wspomnienie liturgiczne świętego Macieja Apostoła. Tego szczególnego dnia, podobnie jak poprzedniego tygodnia w urodziny, ulice i aleje Nowego Jorku oddały się do mojej wyłącznej dyspozycji 🙂

Zatem po kolei. Tomek, z racji obowiązków, dojedzie do NYC dopiero wieczorem – dziś pora na jego prezent dla mnie. O tym za chwilę. Z samego rana na Mszę, wypada godnie wspomnieć patrona i poprosić o dalszą opiekę. Potem Tomek odwiózł mnie na stację Merrick i tutaj nasze drogi na ten czas się rozeszły. Ach, znów ten amerykański wiatr wolności we włosach, który czuje się tylko będąc zdanym sam na siebie…

I uwaga! Tego dnia nie pojechałem do Penn Station! Plan był inny, pora się trochę wyłamać. Wysiadłem wcześniej, na stacji Woodside. I od razu pierwsza obawa z tym związana – nie znam okolicy stacji. Niemniej miałem tutaj tylko wsiąść w metro linii fioletowej 7. I nie wiem, czy ktokolwiek pamięta, jak opowiadałem o tym, że są linie normalne i pospieszne. Linia 7 posiada właśnie wersję normalną i pospieszną. Bardzo liczyłem, że pojadę pospieszną siódemką, bo akurat zatrzymywała się i na Woodside i na Mets-Willets Point. Niestety siódemka oznaczona rombem jeździ tylko w godzinach szczytu, a dochodzi powoli południe. Trudno, wsiadam z siódemkę-kółko i jadę osiem stacji. Tym razem metro jest nadziemne, jedzie górą, na estakadzie.

Witamy w Queens! Przy okazji wyjazdu do Waszyngtonu wspominałem, że postawiłem nogę w każdym okręgu, poza Long Island. Manhattan, co oczywiste już był, Brooklyn też (choć dziś będzie ponownie), na Bronx przyjdzie czas jutro.

Mój cel tutaj jest jeden: Flushing Meadows–Corona Park (nazwa korona była dużo wcześniej niż wirus), a tam Unisphere, czyli olbrzymia kula ziemska. Zbudowana w 1964 roku na Wystawę Światową ma 43 metry wysokości i robi imponujące wrażenie. Zanim jednak do niej przejdziemy, po drodze, zupełnie niespodziewanie, trafiłem na… zajezdnię metra i zajezdnię autobusową! Żeby było jeszcze ciekawiej, moja droga wiodła przez wiadukt nad nimi, więc mogłem z perspektywy całość zobaczyć. To będzie ewidentnie dzień transportowy! Dlatego też, nawiasem mówiąc, dodaję go także do kategorii transport.

Tymczasem wspomniana Unisphere. Troszkę szkoda, że fontanna wokół była jeszcze nieczynna, ale i tak warto było tu podjechać.

Powrót. Pamiętam, że obiecywałem kolejne wstawki o komunikacji miejskiej. Już jedna taka dzisiaj była, teraz druga. Jak przystało na transportowy dzień. Jednorazowa wejściówka do metra kosztuje 3 dolary i zasadniczo uprawnia do jednego przejazdu. Niemniej na ogólnodostępnym schemacie sieci metra (wyposażyłem się wcześniej w takowy w pdfie na telefonie) zaznaczone były free subway transfers, czyli stacje, na których możliwa była przesiadka z pociągu jednej linii na drugi bez przechodzenia przez bramki. Czyli bezpłatnie – to znaczy bez konieczności kasowania kolejnego biletu. W ten sposób, przy dobrej kombinacji i zaplanowaniu, można było objeździć cały Nowy Jork za 3 dolary. A przynajmniej tak to rozumiałem, hahaha.

Pora skorzystać z tej opcji. Wsiadam w siódemkę. Przede mną 17 stacji drogi, do tego przed Manhattanem pociąg z estakady zjeżdżał do tunelu 🙂 Na Grand Central przesiadka w ramach free transfer na linię zieloną 4. I teraz kolejne 13 stacji do Borough Hall na Brooklynie. Dokładnie tak – nie poddajemy się i dzisiaj udam się po raz drugi do Muzeum Transportu (New York Transit Museum). Tym razem jest otwarte i z trafieniem nie miałem problemu.

Muzeum mieści się na nieczynnej stacji metra. Można by tutaj spędzić dużo więcej czasu niż ja, niemniej nie mogłem sobie pozwolić, by przesiedzieć pół dnia czytając o historii transportu w Nowym Jorku, oglądając historyczne zdjęcia, stare kasowniki, bramki metra i inne gadżety. Okazuje się, że w NYC jeździły zarówno tramwaje, jak i trolejbusy (zdjęcie niżej)! W przypadku tych pierwszych, 6 maja trafiłem przecież nawet na dawne torowisko. Bardzo ciekawa jest wystawa społecznych kampanii promocyjnych z komunikacji miejskiej (zdjęcie niżej). Są także dawne sygnalizatory (w tym słynne don’t walk) czy makiety i modele pojazdów. Schodzę piętro niżej, na peron dawnej stacji, a tam to, na co czekałem najbardziej: wszystkie rodzaje wagonów metra, jakie woziły nowojorczyków w historii! Na każdy poświęcam kilka minut, trochę czytam. Szczególnie zainspirowała mnie dawna wentylacja – w dwóch wagonach były to niczym nieosłonięte wiatraki umieszczone pod sufitem (zdjęcie niżej).

Przejechałem dziś 28 stacji metrem. Pora zatem trochę pochodzić pieszo. O ile pamiętam, kupiłem hot-doga (ale spokojnie, później jadłem też frytki) i udałem się na Brooklyn Bridge. Postanowiłem, że to będzie czas dla mnie, czas na kontemplację i nacieszenie się widokami. Nałożyłem słuchawki i z zapętloną Alicią Keys – Empire State of Mind part II szedłem, podziwiając pojawiający się przede mną Manhattan. Trudno wyobrazić sobie piękniejszą scenerię na spacer w takim dniu i bardziej odpowiednią muzykę na tę okazję…

Nagrywam filmik pamiątkowy z pozdrowieniami i w końcu, choć niechętnie, schodzę z mostu.

Teraz miało być Muzeum 9/11, czyli zamachu na World Trade Center 11 września 2001 roku. Niestety, o ile do Muzeum Transportu wejść się udało, o tyle tutaj już nie. Nie do końca wiem co się stało, ale nie zadziałała moja karta Easy Pass, a jedyne co poradziła mi pani w informacji, to telefon do operatora systemu, na co nie do końca byłem przygotowany technicznie (nie aktywowałem tej karty sim, co mi ją Tomek dał). Wejść za kupnem biletu osobno się też nie dało, ponieważ był to akurat dzień bezpłatnego wstępu i kolejki były na kilka godzin czekania. Na to też pozwolić sobie nie mogłem. No nic, mawiają, że zawsze powinien pozostać jakiś niedosyt po wyjazdach, żeby było po co wrócić. Inna sprawa, że powodów do powrotu do Nowego Jorku w przyszłości widzę dużo, dużo więcej 🙂

Miałem więc chwilę czasu na odpoczynek w cieniu One World przy memoriale pamięci ofiar zamachów. Wrażenie z tego miejsca nie słabło.

Powoli udałem się, pierwszy raz tego dnia, na Penn Station. Bynajmniej nie żeby wracać, nie, nie! Tutaj spotkałem się z Tomkiem, który przywiózł mi dodatkowy sweter (zrobiło się niepokojąco zimno). Na stacji spróbowaliśmy (ja po raz drugi w NYC) znaleźć KFC. Podobno tu jest, ale obeszliśmy wszystko co się dało i nic z tego. Skończyło się na frytach z McDonalda…

Tomek nie przyjechał jednak tylko po to, by przywieźć mi sweter. Dziś jest dzień, w którym zrealizujemy jego prezent dla mnie na urodziny: musical na Broadwayu!

Zatem kierunek Times Square. Na dobry początek kawa w Starbucks. Potem szukamy Teatru św. Jakuba. Broadway, o którym wszyscy mówią, to nie jest jeden teatr, ale zespół kilkudziesięciu teatrów wzdłuż ulicy o tej nazwie (ale nie tylko). Z tego co wyczytałem, teatr broadwayowski musi mieć minimum 500 miejsc siedzących. No i sam Broadway oczywiście jest wiodącym ośrodkiem sztuki teatralnej świata anglojęzycznego.

Musical, który wybrał Tomek: Kraina Lodu. I muszę przyznać, że choć początkowo sceptycznie podchodziłem zarówno do samej idei pójścia na musical, jak i wyboru tego konkretnie, to… Kraina Lodu na Broadwayu wyszła do mojego TOP3 American Dream, obok Times Square i promu kosmicznego Discovery. I, o ile Times Square jest miejscem, prom Discovery – obiektem, o tyle musical jest wydarzeniem. Ale wydarzeniem, które najbardziej chciałbym powtórzyć.

Siedzieliśmy na pierwszym balkonie. Takich teatrów nie ma w Polsce. Przedstawień z takim rozmachem. U nas jesteśmy przyzwyczajeni, że w trakcie spektaklu jest przerwa, następuje zmiana scenografii i w drugiej części scena wygląda inaczej. Na Broadwayu scena zmienia się na naszych oczach! Wszystko się rusza. Czasem nie wiadomo na co patrzeć. W ciągu minuty scenografia potrafi zmienić się w stu procentach! W jednej chwili Anna idzie zboczem góry, a nagle, nie wiadomo jak się tam znajdując, maszeruje z Kristoffem mostem rozwieszonym przez całą szerokość sali (który też – skąd się u licha tam wziął??). Sople lodu pojawiają się i znikają. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście widowiskowo wykonana piosenka „Let it go!” Most, o którym pisałem, można dostrzec w 19 sekundzie trailera. „Mam tę moc” niżej. A na YouTube można znaleźć jeszcze ze dwie inne piosenki z tego musicalu.

W samym odbiorze Krainy Lodu na pewno nie bez znaczenia był fakt, że już na wstępie znaliśmy historię, a nawet ją sobie przypomnieliśmy dzień czy dwa wcześniej w polskiej wersji filmowej. Większą uwagę można było poświęcić wrażeniom niż bieżącemu tłumaczeniu sobie dialogów, które nie były językowo łatwe.

Na piękne zakończenie dnia mówię Tomkowi, że trochę zboczymy z drogi powrotnej na Penn Station. Mijamy Piątą Aleję i na Madison Avenue stajemy przed Konsulatem Generalnym RP w Nowym Jorku. Zbliża się koniec mojego pobytu w Stanach, a to ostatni dzień na Manhattanie. Ten polski akcent jest więc na swój sposób symboliczny, a widziana tak daleko od kraju flaga z orłem wzbudza lekką nutę tęsknoty i sentymentu do Polski.

PS. toaleta w teatrze. „Korzystaj z łazienki, która najbardziej odpowiada twojej tożsamości płciowej lub ekspresji”

udostępnij:
Maciek American Dream, świat, transport