9 maja 2019. Zgodnie z ustaleniami, wstaliśmy z samego rana, żeby zdążyć wyruszyć przed rozpoczęciem funkcjonowania strefy płatnego parkowania. Zapas czasowy ogromny, śniadanie będzie na parkingu w Chantilly, muzeum jest czynne dopiero od 10.
No i zdradziłem się, dzisiaj kolejne muzeum. 40 kilometrów od stolicy, w stanie Virginia, na międzynarodowym lotnisku Washington Dulles, mieści się Steven F. Udvar-Hazy Center, czyli filia National Air and Space Museum, w którym byliśmy wczoraj. To było miejsce, do którego trzeba było specjalnie nadrobić drogi, ale jeszcze w Polsce czytałem świetne opinie i będąc tak blisko nie można było odpuścić. Tomek na szczęście nie miał nic przeciwko, a nawet uznał, że to bardzo dobry pomysł.
Droga mija bez zakłóceń, Tomek prowadzi, ja przysypiam. Na parkingu jesteśmy godzinę przed czasem, muzeum czynne od 10. Zatem pora na śniadanie w postaci tostów z masłem orzechowym (nóż do smarowania przypadkowo mamy…) i rozprostowanie nóg. Zaczynam odczuwać dreszczyk emocji na myśl o statkach powietrznych, które za chwilę zobaczę.
Wybiła 10 a.m. Wchodzimy! Muzeum, jak każda placówka Smithsonian Institution, jest bezpłatne. Z samego rana tłumów nie ma, jest coraz lepiej. W punkcie informacji dostajemy mapę, odwzajemniony uśmiech i niezasłużoną pochwałę za nasz angielski.
Całą wystawą lotniczą zajmiemy się w drugiej kolejności. Na początku, póki jesteśmy praktycznie sami, kierujemy się do James S. McDonnell Space Hangar. W tej sali, poświęconej kosmosowi, znajduje się… PROM DISCOVERY! Idziemy długim hallem. Czuję podniosłość chwili. W głowie zaczyna mi grać utwór Landing ze sceny lądowania na księżycu w filmie Pierwszy Człowiek.
Jesteśmy sami, mamy wahadłowiec na wyłączność. Jest cudowny! A jego kompozycja z ogromną amerykańską flagą w tle sprawia nieziemskie wrażenie. Stoimy z otwartymi oczami i nie możemy się napatrzeć na to zjawisko. Atmosferę kosmicznej przygody potęguje fakt, że w ogromnym hangarze, poza nami, jest tylko ochroniarz. Discovery odbył najwięcej misji ze wszystkich wahadłowców, swoją służbę pełnił od 30 sierpnia 1984 aż do 9 marca 2011. Wszedł także bezdyskusyjnie do mojego TOP3 American Dream, obok Times Square.
Powoli obchodzimy prom dookoła, kontemplując niemalże każdą śrubkę. W międzyczasie mijamy inne, także ciekawe obiekty – łaziki kosmiczne, rakiety, satelity. Jedna wizyta nam nie wystarczy i po obejściu całego muzeum, jeszcze wrócimy do tej sali.
Prom kosmiczny Discovery nie był jedyną atrakcją National Air and Space Muzeum w Chantilly. Pozostałe także robiły kolosalne wrażenie. Spośród nich w szczególności słynny Concorde, najszybszy samolot świata Lockheed SR-71 Blackbird czy latające skrzydło Horten Ho 229, przechwycone z III Rzeszy. Ten pierwszy nieco rozczarował, naddźwiękowiec pasażerski w praktyce jest stosunkowo mały, do tego nie był specjalnie wyeksponowany i ginął trochę wśród innych samolotów. Może został tak potraktowany dlatego, że nie był amerykańską konstrukcją? Za to Blackbird wyglądał świetnie, miał swoje osobne, dedykowane miejsce i można było do niego podejść.
Wystawy poukładane są tematycznie i historycznie: i tak w poszczególnych częściach dawnych hangarów lotniczych, poza salą poświęconą kosmosowi, można oglądać m.in. samoloty lotnictwa sportowego i akrobatycznego, general aviation, śmigłowce, samoloty komercyjne, biznesowe i ultralekkie, samoloty historyczne sprzed 1920 roku czy z czasów II wojny światowej lub z wojny w Wietnamie i Korei.
Muzeum, zgodnie z przewidywaniami, zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Wahadłowiec fantastyczny! I ten korytarz przed nim, muzyka w głowie… Zdecydowanie warto było się tutaj pofatygować. Tymczasem pora jednak wracać. Do Nowego Jorku. Dziś ponownie dzień pięciu stanów, lecz tym razem, zamiast Delaware, przemierzymy Pennsylvanię.