W prologu do American Dream pisałem, że etapem wstępnym przygotowań do wyprawy za ocean była wycieczka krajowa do Trójmiasta, Bydgoszczy i Torunia. A ponieważ sednem był pierwszy w życiu lot samolotem (z Krakowa do Gdańska), cały wyjazd nazwałem Pomorze Air Trip.
Program:
17.10.2018 – przelot z Kubą z Krakowa do Gdańska
17-20.10.2018 – pobyt w Trójmieście
20.10.2018 – przejazd pociągiem do Bydgoszczy, zwiedzanie miasta, przejazd pociągiem do Torunia, nocleg w Toruniu
21.10.2018 – zwiedzanie Torunia, przejazd pociągiem do Warszawy, spotkanie z Damianem, odpoczynek pod ulubionym Pałacem Kultury, przejazd pociągiem do Krakowa
Lot i jego ogromne znaczenie, szczególnie w kontekście podróży do Stanów, opisałem w podlinkowanym wcześniej wpisie. Na tym zatem odfajkuję część „air” z tytułu. Dzisiaj skupię się natomiast na samej wycieczce – a konkretnie na jej trójmiejskiej części.
17.10.2018. W Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy wylądowaliśmy wieczorem, po 50-minutowym locie. Udało się! Leciałem samolotem. Wysiadamy, przechodzimy przez terminal i wychodzimy na parking przed lotniskiem. Do naszego autobusu mnóstwo czasu. I choć wyjazd dopiero się zaczął, całe napięcie już zeszło…
Telefon do domu, potem spacer i rozmowa z Kubą. W końcu podjeżdża nasz autobus. Wsiadamy i jedziemy pod Dworzec Główny. Tutaj… nasze drogi się rozchodzą. Kuba kupuje bilet na pociąg i jedzie dalej w swoją stronę, ja zostaję i idę na nocleg, który mam w samym centrum. Wybija 23:00. Najtrudniejsze już za mną, pora na zasłużony odpoczynek.
18.10.2018. To nie będzie typowe zwiedzanie, czyli, jak można by sobie wyobrażać – że pójdę na Stare Miasto, zobaczę Neptuna, Żuraw, potem Westerplatte. Owszem, na Długim Targu się pojawię, ale zasadniczo będę oglądał miejsca mniej oczywiste, a z jakiegoś powodu ciekawe i jest to zasada do większości moich wyjazdów.
Z pobudką się nie spieszyłem, należał mi się relaks. Kupuję bilet, który starczy mi na trzy dni i wsiadam w SKMkę. Na pierwszy rzut Gdańsk Oliwa.
Powodów, dla których warto się w tej dzielnicy pojawić, jest wiele, ale – dla mnie – jeden główny. Organy Oliwskie. Prezentacje tego niesamowitego instrumentu odbywają się codziennie w formie 20-minutowych koncertów o pełnych godzinach. Jestem wcześniej, więc najpierw wycieczka na punkt widokowy na wzgórzu Pachołek.
Przez dwa pełne dni, które spędzę w Trójmieście, odwiedzę trzy takie wieże widokowe. Pachołek jest najbliżej z nich względem centrum Gdańska i zdecydowanie warto się tutaj pofatygować, zwłaszcza, że jest po drodze do Katedry Oliwskiej i – podobnie jak do dwóch pozostałych wież – wstęp jest bezpłatny.
Organy oliwskie to klasa światowa i piękno samo w sobie. Od dawna kocham muzykę organową, ale gdy pierwszy raz usłyszałem ten instrument w 2012 roku, dosłownie wbiło mnie w fotel. A dokładnie w ławkę. Wrażenia są co prawda bardzo zależne od organisty, który akurat siedzi za klawiaturą, niemniej bezwzględnie jest to punkt obowiązkowy wizyty w Gdańsku. Swoje pierwsze kroki, będąc w stolicy Pomorza, zawsze kieruję właśnie tutaj.
Obecnie organy oliwskie to trzy połączone muzycznie instrumenty, posiadające w sumie 113 głosów (87 – organy wielkie, 17 – organy małe, 9 – pozytyw), na które składa się 7 876 piszczałek. Instrument główny jest ponadto zdobiony ruchomymi figurami aniołów i gwiazd. Co więcej, organy wyposażone są w dzwonki. Ciekawych historii i dodatkowych szczegółów odsyłam do Polskiego Wirtualnego Centrum Organowego.
Idealnym dopełnieniem koncertu w Katedrze Oliwskiej jest spacer alejkami Parku Oliwskiego i odpoczynek wśród znakomicie skomponowanej zieleni.
Kolejną rzeczą, którą uwielbiam w Trójmieście są Amerykanki. Bynajmniej nie mówię o emigrantkach zza oceanu, ale o ciastku, które da się kupić chyba tylko tutaj (jak obwarzanki w Krakowie czy cebularze w Lublinie). Jest to bezwarunkowo mój the best of jeśli chodzi o takie regionalne przysmaki.
Wsiadam w tramwaj (linia 2 albo 5, nie pamiętam). Następnie swoje kroki kieruję na ul. Obrońców Wybrzeża. To tutaj znajduje się najdłuższy w Polsce blok (licząc odległość w jednej linii). Falowiec na osiedlu Przymorze powstał w latach 1970-1973. Ma 10 pięter, 1792 mieszkania, a liczbę faktycznie mieszkających w nim lokatorów szacuje się nawet na 6 000. I najważniejsze – jest długi na 860 metrów. Charakterystyczną cechą tego typu bloku są otwarte galerie (zdjęcie niżej) ciągnące się przez całą rozciągłość budynku, z których wchodzi się bezpośrednio do mieszkań.
Po drodze na plażę Park im. Ronalda Raegana z ciekawymi instalacjami artystycznymi, nawiązującymi do wolności i solidarności, które Gdańsk, jako miasto, bardzo promuje.
Bałtyk. To chyba coś, co sprawia, że Gdańsk jest moim ulubionym miastem wojewódzkim – tylko on ma dostęp do morza. A ja jestem typem człowieka, który między górami a morzem od zawsze wybiera to drugie.
Spacer plażą do Sopotu. Na horyzoncie słynne molo, a z drugiej strony żurawie Stoczni Gdańskiej.
W Sopocie odwiedzam parę miejsc związanych dla mnie wspomnieniami, po czym wsiadam w autobus i z powrotem do Gdańska na pętlę tramwajową o uroczej nazwie Jelitkowo. Zaczyna się ściemniać. Po obejrzeniu infrastruktury transportowej, wsiadam w szóstkę i jadę aż do Bramy Wyżynnej.
Gdy dojeżdżam zaczyna być ciemno. Dopiero teraz przyszedł czas na Stare Miasto. Najpierw obiadokolacja w Barze familijnym KOS, który jak najbardziej polecam i który drugiego dnia także mnie uratuje. Krótki spacer Długim Targiem. Na dłuższą przechadzkę po Starym Mieście i wizytę w największym ceglanym kościele w Polsce pozwolę sobie jutro. Tymczasem przystanek Hucisko i kierunek Siedlce. Niemniej nie te Siedlce w Mazowieckim, a przystanek i osiedle w Gdańsku. Tym razem to tutaj, na ulicy Kartuskiej, mam dziś (i jutro) nocleg. Po drodze wysiadka na chwilę pod Biedrą i małe zakupy. Dzięki temu też jadę obiema liniami na tej trasie (10 i 12).
19.10.2018. Dzisiaj zacznę i zakończę swoją przygodę w Gdańsku, natomiast główna część dnia przewidziana jest na Gdynię. To dwa osobne miasta i gołym okiem widać różnice między nimi chodząc po ulicach. Inna architektura, inny układ urbanistyczny, inny klimat czy choćby inne kolory autobusów miejskich. Nie będę próbował rozstrzygać które z nich wolę, bo bardzo lubię oba miasta i uważam, że Gdańsk bez Gdyni nie byłby Gdańskiem, podobnie Gdynia bez Gdańska nie byłaby Gdynią. I dla mnie, choć różne i odrębne, stanowią całość zwaną Trójmiastem, którą uwielbiam właśnie w takiej formie. Jedynie Sopot to taka dziwna enklawa.
Do rzeczy. Jedna wieża widokowa była wczoraj, pora na dwie kolejne. Najpierw Kozacza Góra. Wsiadam w autobus 175, uroczo opisany na wyświetlaczu jako „Maćkowy” i jadę na ulicę Świętokrzyską. Chwilę spacerku i jestem na miejscu. Wieża jest większa niż ta na Pachołku, w dodatku schody są ażurowe, w dół wszystko widać. Muszę przyznać, że jest pewnym wyzwaniem wyjść na górę, im wyżej, tym nogi bardziej giętkie się robią. „Czymże jednak jest ta wieża w porównaniu do samolotu” – myślę sobie, biorę głęboki oddech i wchodzę. Z paroma przerwami na oswajanie się.
Z góry widok jest głównie na pobliskie osiedla, bardzo malownicze swoją drogą. To kolejna rzecz, za którą bardzo cenię Gdańsk – z jednej strony morze, dalej osiedla sypialne położone na pagórkach i w wąwozach (jak w Lublinie!), a od zachodu wielki kompleks leśny – Trójmiejski Park Krajobrazowy. Żadna stolica wojewódzka nie może się takim terenem pochwalić.
Idę na drugą stronę parku, przechodzę do ulicy Vaclava Havla. Po jednej stronie Ujeścisko, po drugiej Chełm – moje ulubione osiedle w Gdańsku. Zawsze jak gdzieś jestem, staram się w program zwiedzania wpisać jakąś zwykłą dzielnicę mieszkaniową, aby zobaczyć jak żyją mieszkańcy. Chełm urzekł mnie już w 2012 roku ogromną wolną przestrzenią, wąwozami i zbiornikiem retencyjnym Madalińskiego otoczonym zielenią.
Samo to „jeziorko” jest bardzo interesujące. Z jednej strony pełni funkcje retencyjne, ale z drugiej jest świetnym uzupełnieniem terenów rekreacyjnych w wąwozie między osiedlami. Wokół można biegać, jest siłownia na świeżym powietrzu, plac zabaw. Nie znam nikogo tam mieszkającego, by zweryfikować krytycznie swoją opinię, niemniej miejsce prawie bajkowe. Mam tutaj na skarpie taki ulubiony głaz, na którym siadam i odpoczywam (widoki z tego miejsca jak niżej). I pomyśleć, że to jest zwykłe osiedle…
Na słuchawkach Starship – Nothing’s gonna stop us now. To piosenka tego wyjazdu. I choć wiem, że słowa „nic nas teraz nie zatrzyma” odnosiły się w tekście do czego innego, dla mnie stały się symbolem przełamania bariery lotu samolotem i pojawiających się dzięki temu możliwości…
Idę na pętlę Chełm – Witosa i wsiadam w tramwaj linii 3. Jadę na Dworzec Główny i zmieniam środek lokomocji na Szybką Kolej Miejską, która z funkcjonalnego punktu widzenia pełni tutaj rolę analogiczną jak metro w Warszawie. I w przeciwieństwie do innych kolejek miejskich, ta jest naprawdę bardziej miejska niż aglomeracyjna. Wysiadam już w Gdyni – na Orłowie.
Na początek trzecia wieża widokowa. Oj, tę niełatwo jest znaleźć. Gubię się w lesie i kończy się na ubłoconych butach. Ale trud wart był jego podjęcia. Wieża w Kolibkach wygląda dokładnie tak:
…i jest to najwyżej położony punkt widokowy w Trójmieście. Po Pachołku i Kozaczej Górze, byłem już nieco wyrobiony w pokonywaniu psychologicznej bariery wysokościowej. Chociaż tutaj też zupełnie lekko nie jest, schody są odsłonięte. Widok ze szczytu jest jednakże tak imponujący, że zasłużył na umieszczenie go na zdjęciu głównym tego wpisu, abyś, Czytelniku, mógł go zobaczyć w pełnej okazałości. Pokazuję panoramę południową – Sopot (widać słynne molo) i Gdańsk. Od północy natomiast jak na dłoni widać Gdynię, od wschodu Zatokę Gdańską i Półwysep Helski, a od zachodu wielki kompleks leśny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Jest jesień, więc oko cieszą dodatkowo kolorowe korony drzew. Widoczność wyśmienita.
Gdynia to oczywiście przede wszystkim… trolejbusy! To jeden z trzech czynnych w Polsce systemów, po lubelskim i tyskim. Najstarszy istniejący i zarazem największy pod względem długości sieci. Natomiast pojazdów więcej ma Lublin. Na rozpisywanie się o tym wszystkim kiedyś jeszcze pewnie przyjdzie czas. Oczywiście mój pobyt tu nie mógł się obyć bez przejazdu biało-niebieskim trajtkiem.
Jadę trasą Eugeniusza Kwiatkowskiego. Siedząc przy oknie, jak na dłoni mam jeden z basenów największego portu morskiego w Polsce.
Zmierzam do nietypowego celu: Osady Rybackiej, dzielnica Oksywie. Wysiadam na końcowym linii 152. Tutaj znajduje się bardzo ciekawy obiekt transportowy: czynna towarowa kolejka linowo-terenowa (nazwana na tabliczce „wyciągarką”) do transportu połowu z kutrów rybackich z plaży na górę klifu, do osady. Kolejka jest niedawno wyremontowana, więc raczej nie grozi jej likwidacja i spełnia na co dzień swoją rolę.
Kolejka ma jeden wagonik, który jest ciągnięty przez linę. Rozstaw szyn 600 mm, mijanki brak. Druga taka kolejka jest jakiś kilometr dalej na północ, w okolicy ul. Rybaków (przejdę tam), niemniej tamta nie wygląda na działającą. Jakkolwiek by było, kolejka z Oksywia jest prawdopodobnie jedyną działającą w Polsce linowo-terenową kolejką towarową (albo jedną z dwóch, jeśli ta druga jednak też funkcjonuje).
Z dodatkowych informacji, jakie znalazłem, wynika, że kolejka pokonuje różnicę wysokości 24 metrów na dystansie 60 metrów. Niżej dolna „stacja” i kozioł oporowy. Tutaj towar w postaci złowionych ryb jest ładowany na wagonik.
Miejsce postoju kutrów jest elegancko urządzone, zostało zrewitalizowane z funduszy unijnych razem z kolejką.
Przechodzę Bulwarem Oksywskim, następnie schodzę na plażę. Czeka mnie ponad kilometrowy spacer. Tutaj drugie miejsce postoju kutrów i druga kolejka (ta nieczynna). Wchodzę jej śladem na górę klifu. Jestem już w dzielnicy Babie Doły, najbardziej wysuniętej na północ Gdyni. Trochę spacerku polami i dochodzę do osiedla wybudowanego w latach ’50 dla pracowników jednostki wojskowej i ich rodzin (w pobliżu jest lotnisko Gdynia-Kosakowo). O lotniczym charakterze osiedla świadczą nazwy ulic – Dedala i Ikara oraz samolot TS-8 Bies stojący przy wjeździe, a na nim inskrypcja: „Tym, co serce i młodość poświęcili lotnictwu i ojczyźnie, służąc na lotnisku Oksywie-Babie Doły. Koledzy”. To bardzo ciekawe miejsce, można by powiedzieć, że osobne, małe miasteczko (17 bloków naliczyłem) na planie prostokąta, otoczone z trzech stron lasem, a z czwartej morzem. Niektórzy mieszkańcy zapewne widzą Bałtyk przez swoje okna.
Znajduje się tutaj wejście na plażę nr 1. Schodzę na dół stromym klifem i uwaga – przede mną jest Zatoka, ale już… Pucka. Obszar Natura 2000. Pusto, cisza, spokój. Zastanawiam się, dlaczego tutaj tak mało ludzi, skoro obok są bloki. Zdaje się, że dla mnie Bałtyk to atrakcja, ale dla nich to codzienny, przemaglowany widok…
Natomiast jest tutaj coś jeszcze. Torpedownia. To poniemiecka hala montażowa torped oraz miejsce próbnych strzelań. Dawniej połączona molo z lądem, dziś bardziej niedostępna, co nie znaczy, że ludzie się tam nie pojawiają. W internecie spokojnie można znaleźć filmiki z wewnątrz.
Zaczyna się ściemniać. Zatem szybko na przystanek i powrót do „właściwej” Gdyni. Dziś było bardzo nietypowo, jeśli o to miasto chodzi, praktycznie nie byłem w centrum. Z Gdyni Głównej jadę SKMką do Gdańska Głównego. Jest czas na odpoczynek.
Że jestem głodny to mało powiedziane. W tym wszystkim do tej pory zabrakło czasu na normalny obiad. Jak już wcześniej wspomniałem, ratuje mnie Bar familijny KOS na Starym Mieście w Gdańsku. Mam też czas (choć sił resztka) na spacer Długim Targiem, wizytę w Kościele Mariackim (największej świątyni z cegieł w Polsce) oraz posłuchanie melodii wygrywanej przez karylion z wieży ratuszowej. Jest malowniczo, a już ulica Mariacka po zmroku wygląda jak z bajki.
Pora się zbierać. Ostatnia noc w Trójmieście, a następnie kolej na Bydgoszcz i Toruń. Ale to już osobny temat…
PS: jako ciekawostkę, polecam przysłuchać się w Gdańsku sygnalizacji świetlnej na przejściach przez torowisko tramwajowe. Przed przejazdem składu zapala się oczywiście czerwone światło i… przez głośnik powtarzany jest komunikat „Uwaga tramwaj! Uwaga tramwaj! Uwaga tramwaj!” Słyszę w uszach ten charakterystyczny głos, jak tylko o tym pomyślę 🙂 Nigdzie indziej się z czymś takim nie spotkałem do tej pory.