Poniedziałek, 13 maja 2019. Dzisiaj Tomek miał dyżur zdalny, czyli był „na telefonie”. W razie nagłej potrzeby, miał być na miejscu, zatem swoje aktywności ograniczyliśmy do najbliższych okolic. Na pierwszy ogień śniadanie. Niby nic nadzwyczajnego i normalnie o nim nie pisałem, ale na ten posiłek tym razem czekałem. Jedziemy do naleśnikarni IHOP. Pora na prawdziwe, amerykańskie pancakesy! Ze słonym masłem i syropem klonowym 🙂
Wyglądały dokładnie tak, jak znałem je wcześniej ze zdjęć. I z polskimi naleśnikami nie miały wiele wspólnego. Były grube, puszyste, suche i strasznie napychające. Masło faktycznie dodawało im ciekawego, charakterystycznego smaku, ale nie zmieniło to faktu, że byłem mocno rozczarowany. Normalnie naleśniki to moje ulubione danie.
Wreszcie przyszedł czas na dokładne obejrzenie wszystkich zakamarków Tomkowego kościoła. Wygląda miejscami bardziej domowo niż jak obiekt sakralny. Obiecywałem już dawno takie zdjęcia, zatem może zamiast długich opisów, po prostu pokażę jak to wygląda 🙂
Kruchta:
Organy (niestety elektroniczne!) i fortepian. O ile fortepian miałem okazję usłyszeć w trakcie nabożeństw, o tyle z użyciem organów się nie spotkałem. Choć Tomek zapewniał, że po prostu na taki czas trafiłem.
Tabernakulum nie jest w prezbiterium! Ani w ołtarzu bocznym. Jest w osobnym, przeszklonym pomieszczeniu, stoi na podeście, a wokół są krzesła. Na podłodze wykładzina. Jest cicho, przytulnie, kameralnie. Idealne miejsce na głęboką modlitwę.
Chrzcielnica:
Konfesjonał księdza Tomka:
Salka katechetyczna, w której odbywają się nauki dla dzieci w czasie kazań:
Obok kościoła jest budynek szkoły parafialnej św. Rafała i plebanii (rectory). Na plebanii wszyscy mnie już doskonale znali, więc chwila rozmowy nie zaszkodziła 🙂 Na parkingu z kolei wreszcie trafiliśmy na żółty autobus szkolny, choć w tym przypadku był to raczej żółty autobusik szkolny. Ważne, że żółty, amerykański i można było go na spokojnie z każdej strony obejrzeć. Zdjęcie na samej górze. Obowiązują tu takie zasady, że gdy autobus szkolny staje i wsiadają lub wysiadają dzieci, to z obu jego stron (albo tylko od jezdni?) wypuszcza się znak „stop” i wszystkie samochody muszą stanąć i poczekać, nawet te jadące w przeciwnym kierunku. Podobno jest to bardzo surowo egzekwowane. Ogólne wrażenie jest takie, że dzieci są tutaj otoczone bardzo dużą troską społeczną i parasolem prawnym. Autobus szkolny to tylko jeden z przykładów. Wszędzie na uliczkach osiedlowych znaki „dzieci się tu bawią” lub „jedź tak, jakby mieszkały tu twoje dzieci”. Konfesjonał przeszklony, by rodzice mogli cały czas obserwować swoje pociechy. Czy choćby ostrzeżenie Tomka przy pierwszym pobycie na Manhattanie – „jak robisz zdjęcia ulic, sprawdź najpierw czy nie idą nią jakieś dzieci”…
Kolejny punkt programu: nauka jazdy samochodem z automatyczną skrzynią biegów 🙂
Pojechaliśmy do miasteczka handlowego, jak to miejsce nazywał Tomek. Taki odpowiednik naszych galerii handlowych, różni się tym, że chodzi się na zewnątrz uliczkami i z nich wchodzi się do sklepów (normalne galerie, znane z Polski, też tutaj są, byłem w jednej takiej z Liz). Zrobiliśmy też normalne zakupy, ale tym razem, dla odmiany, nie w Walmarcie, a w hipermarkecie Target.
Nie miałem na celu czegokolwiek kupować i nic nie kupiłem, ale ciekawie było ponownie przyjrzeć się tutejszym cenom. Obuwie i odzież nie są tańsze niż u nas, dodatkowo do cen na metkach zawsze trzeba doliczać podatek.
Jutro powrót do Nowego Jorku i kolejne gwoździe programu, na które od początku czekałem 🙂 Ale na dziś… dobranoc!