Człowiek nie żyje samym zwiedzaniem. Założeniem poznawania Ameryki, w ramach dostępnych oczywiście możliwości i ram czasowych, było doświadczenie nie tylko muzeów, sklepów, gastronomii, ale także zasmakowanie przynajmniej jednej, typowej dla Stanów rozrywki sportowej. Wybór padł na mecz baseballowy. Wiadomo, że mocne są jeszcze słynne ligi NBA i NHL, ale koszykówkę i hokej na lodzie od biedy mamy w Polsce, a już ligi baseballa nie bardzo. To był mój prezent urodzinowy dla Tomka.
Jednak od początku. 15 maja 2019. Najpierw wycieczka nad Ocean Atlantycki. Jones Beach. Tym razem wchodzę do wody. Jest zimna i faktycznie dużo bardziej słona niż w Bałtyku. Na znak zbliżającego się powrotu do Polski, zakładam patriotyczną koszulkę.
Po powrocie do East Meadow, szykujemy się na wyjazd do Nowego Jorku. Zaczynamy od tankowania. Powinienem to opisać przy okazji wyprawy do Waszyngtonu, ale teraz nadrabiam. Stacje benzynowe w Stanach są bezobsługowe, płaci się kartą bezpośrednio w dystrybutorze. Oczywiście można pójść uiścić należność do sklepiku, niemniej wtedy jest drożej. Do wyboru są paliwa niżej oktanowe niż w Polsce, za to aż w czterech opcjach (mówimy o benzynie): Pb 87, Pb 89, Pb 92 i Pb 92. Ilość paliwa odmierza się w galonach (1 galon to prawie 3,8 litra).
Gdy podjeżdżamy pod dom, Liz, którą zaprosiliśmy na mecz, jest już gotowa i daje nam w prezencie czapki Jankesów, byśmy wyglądali faktycznie jak kibice. Zabieramy ją i obieramy kierunek na Bronx.
Nie lada stres przeżywał Tomek, kierując po Nowym Jorku. Tym bardziej, że za przewodnika miał Liz, która chyba nie wyczuwała poddenerwowania kierowcy, w dodatku brała za pewnik, że Tomek wszystkie jej instrukcje rozumie. Jedynie ja, siedząc z boku, miałem mały ubaw z konwersacji ich dwojga.
Rozbawiło mnie jedno zdarzenie, gdy byliśmy już niemalże pod stadionem, ale nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego zjazdu na parking. Na jednym ze skrzyżowań stała policja. Liz kazała Tomkowi zatrzymać się niemalże na środku, po czym wyszła i – przechodząc przez środek skrzyżowania – podeszła do policjantów, pytając o instrukcje dojazdu na parking. Ci, jak gdyby nigdy nic, wszystko wytłumaczyli i puścili nas dalej, a kierowcy za nami grzecznie czekali. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji w Polsce…
Jesteśmy. Samochód zaparkowany na pierwszym poziomie parkingu, a my stoimy w kolejce przed bramkami wejścia na stadion. Przychodzi nasza kolej. Pokazujemy bilety, sprawdzają co mamy przy sobie. Liz wchodzi. Ja wchodzę. Tomka cofają. Wziął selfie sticka. Nie można. Czekamy na Tomka, a on wraca się do auta zostawić zakazany przedmiot.
Stadion jest ogromny, imponujący. Trudno go porównywać do stadionów piłkarskich, bo boisko do baseballa ma inne wymiary i inny kształt. Mamy miejsca na samej górze. Piękny widok. Z jednej strony boisko, z drugiej panorama Manhattanu…
Mecze są codziennie po dwa. Jest po pierwszym, a przed drugim, na który przyszliśmy. Nie wiem jak oni to robią i czy to ta sama drużyna gra. Mamy godzinę zapasu. Idziemy nieco obejrzeć stadion, kupić pluszową rękę Jankesów plus zamówić… frytki. Wracamy na miejsca. Robimy parę zdjęć, doedukowujemy się z zasad gry. Ja zacznę łapać czym się różni ball od strike dopiero w okolicach 7-8 rundy. A rund jest 9. Nie będę zatem się doktoryzować na temat zasad gry, bo mimo wszystko w dalszym ciągu chyba jestem zielony. Odsyłam do wujka google i proszę o wybaczenie.
Amerykanie nie przychodzą tutaj tylko kibicować. Taki mecz jest dla nich jak piknik i równie ważne do tego co się dzieje na boisku są rozmowy, przekąski, kufel piwa, zabawa i oczywiście udział w różnych konkursach, które w każdej przerwie były ogłaszane na ekranach i przez spikera.
W trakcie meczu zaczyna robić się ciemno, ostatnia runda jest już przy czarnym niebie, za to sztuczne oświetlenie sprawa, że stadion jest jeszcze bardziej monumentalny.
W jednym z pierwszych wpisów – playliście – pisałem, że w trakcie wyjazdu pojawiały się nowe piosenki. Pora kolejną taką zapodać. Puszczali ją na stadionie i weszła mi w głowę. Teraz kojarzę ją tylko z Jankesami.
New York Yankees wygrywają. Na trybunach wielka radość i w tej atmosferze opuszczamy stadion. Mimo wszystko mecz nie zrobił aż takiego wrażenia jak powinien. Za dużo sobie obiecywałem, a przede wszystkim większym przeżyciem była Kraina Lodu. Kto by przypuszczał, że baseball przegra z musicalem, miało być zupełnie odwrotnie…
Pora do domu. Tomek rozluźni się dopiero jak zobaczy pierwszy drogowskaz na East Meadow. Tymczasem nadeszła moja ostatnia noc w Ameryce…